Sięgam jeszcze po bilet i siadam na łóżku. Na pewno chcesz wyjeżdżać? Dasz sobie radę? Dam. Nie znasz tam nikogo. Chcesz tak po prostu to wszystko zostawić? Nie mam tu nikogo oprócz taty. To jest moja szansa na lepsze jutro.
Biorę walizkę i schodzę po schodach. Ubieram kurtkę, buty i czapkę. Wychodzę na dwór i idę w stronę samochodu. Wygodnie rozsiadam się na siedzeniu pasażera. Wkładam słuchawki w uszy. Odjeżdżamy. Czeka mnie pół godziny drogi.
Dojechaliśmy. Wysiadam z czarnego audi i idę w stronę budynku. Szukaj zielonych kurtek. Są! Idę w stronę mężczyzn, w kurtkach tego koloru. Widzę, że są Słoweńcami. Szukam dalej.
- Przepraszam. – Podchodzę do jakiegoś chłopaka.
- Cześć – odpowiada i uśmiecha się do mnie promiennie. Patrzę na niego. Wydaje mi się znajomy. Nie. Jednak go nie znam. Dostrzegam na jego ramieniu napis Polska.
- Przepraszam. Musiałam Cię z kimś pomylić. – Odeszłam. Dobra! Do trzech razy sztuka. Tym razem to oni. Na pewno.
- Cześć. Gdzie znajdę Wernera Schustera? – Pytam pierwszą napotkaną osobę.
- Trenerze, ktoś do ciebie. – Mówi wysoki blondyn. – Andreas Wellinger. – Wyciąga rękę i się uśmiecha. Ściskam ją i mówię :
- Cysia Wellinger. – Mówię.
- Zgodziłaś się? - Pyta niedowierzając mój wujek.
- Tak. W końcu i tak nie mam nic innego do roboty. – Uśmiecham się lekko.
- W takim razie zapraszam na odprawę. – Śmieje się. Wszyscy kierujemy się w stronę szarego budynku. Siadamy w miejscach przeznaczonych dla naszego kraju.
- Ile będziemy tu siedzieć? – Pytam Andreasa.
- Jakieś dwie godziny, a potem bal, a co? - Patrzy na mnie, a ja tylko wzdycham.
- Tak pytam. – Mówię i opieram głowę o ścianę.
- Witam was po waszych wakacjach. – Na środku stanął jakiś siwy facet. Z opowiadań wujka wynika, że to Walter Hofer. – Myślę, że ten sezon będzie udany dla was wszystkich. – Miał rację. Tu było strasznie nudno.
- Idę się przewietrzyć. – Rzucam szybko i wychodzę. Kupuję w automacie gorącą czekoladę. Popijam łyka i wychodzę na dwór. Próbuję usiąść na ławce, ale ktoś mi to uniemożliwia, bo wpada na mnie. Wylewa na siebie cały mój gorący napój.
- Uważaj jak łazisz. – Syczy jakiś chłopak.
- To ty na mnie wpadłeś. – Odpyskowywuję i patrzę na niego. Patrzy na mnie morderczym wzrokiem i idzie dalej.
Co za głupi typek. Moja wina, że chciałam usiąść na ławkę. Tylko usiąść.
Jak myślisz dlaczego Andreas ma tak samo na nazwisko? A skąd ja mam wiedzieć? Co ja jasnowidz jestem? Może się czegoś domyślasz? Przypominam Ci, że to ty jesteś moim rozumem.
Tak, rozmawiam sama ze sobą. Dziwne? Po tym co przeszłam nie. Może teraz wydaje się wam, że jestem nienormalna. Myślcie co chcecie. Ja nie oceniam ludzi po pierwszym spotkaniu, bo nie wiem co przeszli.
Wstaję z ławki i wracam do środka. Powiedziałam przecież, że wychodzę tylko na chwilę.
- Życzę wam, aby ten rok był udany dla was wszystkich. Dziękuję. –Walter kończy mówić. Rozlegają się gromkie brawa. Robi się strasznie cicho. Na scenę wchodzi nie kto inny jak Tomas Morgenstern. Ma kamienną minę. Wszyscy myślą, że będzie następne długie przemówienie. Austriak właśnie podchodzi do mikrofonu.
- Witam. Bardzo się cieszę, że przypadł mi ten zaszczyt. No to może zacznę od tego, że – bierze oddech – zaczynamy imprezę! – Wykrzykuje
Z głośników płynie muzyka. Siadam przy stole mojego kraju.
- Zauważyłaś, że jesteś bardzo podobna do Welliego? - Obok mnie siada Wank.
- Nie, nikt mi nigdy tego nie mówił. – Mówię od razu. – Chociaż nie. Kiedyś w szkole powiedzieli mi, że przypominam im jakiegoś skoczka. – Przypominam sobie.
- Może jesteś jego bliźniaczką? -Pyta. Wybuchamy śmiechem.
- Tak, i jesteśmy z księżyca. – Odpowiadam i znowu się śmiejemy.
- Zatańczysz? - Wyciąga rękę. Łapię ją i wychodzimy na parkiet. Leci akurat jakąś wolna piosenka, więc zaczynam rozmowę. Jest to trochę trudne, ponieważ jest ode mnie wyższy o jakieś 20 centymetrów.
- Dogadujecie się w reprezentacji?
- Raczej tak. Czasami wychodzą jakieś kłótnie, ale głównie o dziewczyny albo pokoje. A co? - Opiera lekko głowę o moje ramię, żeby móc ze mną rozmawiać.
- Pytam, bo chodzą różne plotki na temat relacji, a ja się was trochę boję. – Cicho się śmieję.
- O mnie i Welliego możesz być spokojna. Co do reszty miałbym wątpliwości, ale poradzisz sobie z nami. – Znowu się uśmiecha.
Czuję na sobie czyjś wzrok. Tak, jestem na to uczulona. Rozglądam się po sali w celu znalezienia intruza. Widzę go. Stoi pod ścianą rozmawiając z jakąś dziewczyną, ale wygląda na to, że w ogóle jej nie słucha. Patrzy się na mnie jakoś dziwnie. Z ciekawością? Gdy zauważa, że zerkam na niego co chwilę jego twarz nabiera grozy. Poznaję go. To ten chłopak, który mnie przewrócił. Szybko odwracam wzrok w stronę Andreasa.
- Możemy usiąść? Trochę mnie noga boli. -Mówię zgodnie z prawdą.
- Chcesz coś do picia? - Patrzy na mnie wyczerpująco. Odmawiam. Informuję Andreasów, że idę do pokoju i wychodzę. Po drodze kupuję drugą czekoladę, bo pierwszą wylała mi jakąś fajtłapa, która nawet nie przeprosiła. Biorę prysznic i przebieram się w za dużą koszulkę i spodenki, które służą za moją piżamę. Kładę się do łóżka, a telefon zostawiam na szafce nocnej. Już powoli odpływam w objęcia Morfeusza, ale uniemożliwiają mi to dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest przychodzący SMS, a drugą głośna rozmowa za ścianą. Najpierw postanawiam uspokoić jakieś niedorozwinięte mózgowo małpy. Biorę czekoladę, zielony koc, którym się przykrywam i wychodzę aby zapukać do drzwi obok.
- Tak? – Otwiera mi mężczyzna bez koszulki. Podnoszę wzrok, aby po pierwsze nie patrzeć na jego umięśniony tors, po drugie dowiedzieć się kim jest. No tak. Kto by się spodziewał. Znowu on. Ależ ironia losu. Boże, proszę zlituj się nade mną.
- Po pierwsze uważaj na moją czekoladę, bo nie mam zamiaru iść po trzecią, a po drugie czy możecie zachowywać się trochę ciszej? - Zirytowana opieram się o ramę drzwi i wchodzę głąb pokoju. Dostrzegam nie kogo innego jak Wanka. Czyli ten człowiek, o ile mogę go tak nazwać jest w naszej kadrze?!
- Kto przyszedł? – Podchodzi do drzwi wyższy z Niemców. – Ooo, cześć Cysia. Po co przyszłaś?
- Cukier mi się skończył, wiesz? – Przewracam oczami. Patrzy na mnie i wybucha śmiechem. – No a tak na serio przyszłam was uspokoić. Zachowujecie się głośniej niż małpy w gaju. Będziecie cicho? Dziękuję. – Nie czekam na odpowiedź. Przymykam drzwi i stoję jeszcze chwilę oparta o nie, żeby w razie co znowu ich ochrzanić.
- Jak ona mnie wkurza. – Słyszę głos tego irytującego. Otwieram szerzej drzwi i przekraczam próg.
- Nie pozostajesz mi dłużny patafianie. – Krzyczę tak, żeby usłyszał.
Wracam do swojego pokoju wyrzucam pusty już kubek po ciepłym napoju i rzucam się na łóżko. Biorę do ręki telefon i odczytuję wiadomość.
Od Tatuś:
Jak tam po pierwszym dniu pracy?
Do Tatuś:
Dobrze. Najpierw było nudne rozpoczęcie, a potem „impreza „. Ta praca jak na razie nie jest taka zła. Przepraszam, ale jestem zmęczona. Dobranoc.
Od Tatuś:
Dobranoc córeczko.
Mimo to, że mam już ponad dwadzieścia lat tata dalej mówi do mnie jak do dziecka. Nic do tego nie mam. Podoba mi się to. Dzięki temu nie brakuje mi mamy. Idę spać.
Budzę się o 7 rano. Jem balonika musli, ubieram się w ciuchy do biegania i idę do pobliskiego parku. Zaczynam od rozgrzewki. Włączam Endomondo i zaczynam biegać. Kończę dziewiąty kilometr i zaczyna mnie boleć głowa, więc robię szybkie rozciąganie i wracam do hotelu.
Szybko wchodzę pod prysznic i oblewam swoje ciało zimnym strumieniem wody. Ktoś zaczyna dobijać się do moich drzwi.
- Minuta! - Krzyczę. Wychodzę z łazienki i ubieram szlafrok. Związuję włosy w szybkiego kucyka i naciskam klamkę.
- Jeśli masz zamiar prawić mi kazanie pod tytułem „ Uważaj jak chodzisz z czekoladą „ to spadaj. – Mówię i zamykam drzwi. Niestety. Zatrzymuje je stopą. Co za typ.
- Przyszedłem tylko powiedzieć, że za piętnaście minut jest trening, a trener chce, żebyś do niego przyszła. A wiesz co? Z tym kazaniem to wcale nie taki zły pomysł. – Na jego twarzy pojawia się ironiczny uśmiech.
Właśnie kłócę się z moim rozsądkiem. Moje myśli krzyczą „Uderz go w tą jego śliczną buźkę.”, a mój rozsądek „ Nie rób tego! Nie chcesz przecież już pierwszego dnia wylecieć z pracy.”.
- Powiedz mu, że za dwie minuty będę u niego.
Tym razem skutecznie zamykam drzwi. Wzdycham głośno. Myśli, że jak jest ładny to mądry też? Oj grubo się myli. Chyba został na poziomie malutkiego dziecka. Nie myśli i jest „ uroczy „. Co nie zmienia faktu, że jest palantem.
Ubieram czarne leginsy, kadrową bluzkę i bluzę.
- Wujku, podobno chciałeś coś ode mnie? - Wchodzę uprzednio pukając w drzwi.
- Tak. Dzisiaj są pierwsze treningi, a wieczorem kwalifikacje więc daję Ci papiery do statystyk. Przejrzyj je sobie i sprawdź czy wszystko rozumiesz. Jak nie, to przyjdź do mnie i Ci wytłumaczę. A teraz leć, bo za pięć minut śniadanie.
No tak śniadanie! Strasznie burczy mi w brzuchu, więc od razu poszłam do swojego pokoju. Papiery rzuciłam na łóżko i poszłam się jakoś przyzwoicie uczesać. Zrobiłam szybkiego warkocza, zamknęłam pokój i zeszłam do restauracji na śniadanie. Przechodzę obok niejakiego Krausa, który mówi:
- Miłość od pierwszego wejrzenia czy mam przejść jeszcze raz? - Staje uśmiechnięty. Zdążyłam go wczoraj poznać i wiem, że tylko żartuje.
- Możesz przejść jeszcze raz? - Śmieję się. – Idziemy na śniadanie? - Pytam.
- Tak. Jestem strasznie głodny.
Dochodzimy do restauracji i siadamy koło Freunda i Freitaga. Marinus porusza brwiami, a ja wpadam w niekontrolowany napad śmiechu. Panowie F. Patrzą na mnie jakbym była z innej planety. Wyglądają jak idioci. W końcu i sprawca tego wydarzenia zaczyna się śmiać.
"Śmiej się. Niech reszta świata zastanawia się dlaczego..."
Witam Was z pierwszym rozdziałem na tym blogu. Mam nadzieję, że chociaż trochę sprosta waszym oczekiwanią.
Chciałam podziękować za tyle komentarzy pod prologiem. Cieszę się, że wam się spodobał. Rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie. Proszę o wasze opinie. Bardzo mnie motywują do dalszego pisania.
Życzę Wam wesołych i radosnych świąt, spędzonych w rodzinnym gronie.
Panna Malfoy.